16 kwietnia 2008

Ian Curtis, Joy Division i inni idole młodości.

Właśnie przeczytałem gdzieś w gazecie o filmie Control i przypomniało mi się, że niedawno była premiera. Gdyby to się działo jakieś dwadzieścia lat temu, już pewnie bym go widział. Zapewne poszedłbym do kina z bratem. Może nawet ze cztery razy. Dzisiaj... nie widziałem go do tej pory.

Jakie to dziwne, że kiedyś coś było takie ważne i zajmujące, a dzisiaj zalega jedynie gdzieś w kącie pamięci. Takie sobie, może nie byle jakie, ale takie sobie. Gdzie się podziały tamte emocje? A może zbyt naiwni byliśmy kiedyś?

Wcześniej, czy później na pewno zobaczę ten obraz, bo pewien sentyment pozostał i ciężko go zostawić w samotnym kącie. Póki co widziałem zwiastuna i rzeczywiście robi wrażenie. Może nie będzie robić na osobach, które nic do czynienia nie miały z Joy Division, ale każdy ma swojego bzika, więc na mnie robi. Pewnie nie tak, jakby mógł dwadzieścia lat temu, ale... w jakiś sposób przecież ten klimat wpłynął na moje piosenki z tamtego okresu, a życie pewnie też. A kto wie, ile jeszcze teraz z tego pozostało.

Czasy się zmieniły. Kiedyś z palcem na wyłączniku magnetofonu przepisywało się teksty piosenek na żywca, albo tłumaczyło się ze słownikiem w ręce. Teraz jest wszystko na tacy podane, łącznie z teledyskami. Za darmo. Dziś inaczej ceni się takie rzeczy.
Tak mi się przypomniało właśnie w kontekście Joy Division, gdy Młody tłumaczył teksty Curtisa, a potem z wypiekami na twarzy interpretowaliśmy je tak jak umieliśmy.

Brak komentarzy: