30 marca 2009

O ojcu nieco.

Nawet nie myślałem, że coś dzisiaj napiszę, jednakże film, który zobaczyłem poniżej zmobilizował mnie do pisania o kimś o kim już jakiś czas temu chciałem coś napisać, jednakże ciągle odkładałem. Bo zwykle rodziców odkłada się na ostatnie miejsce. Nie celowo, ale przez zaniedbanie. Może zapomnienie. Bo zawsze są gdzieś pod ręką. Do czasu.

Spokój, to główna cecha mojego taty. Czytanie książek - jedno z ulubionych zajęć. I takim go pamiętam, aczkolwiek miał kilka zadziwiających wyskoków, które być może i jego dziwiły.

Pewnego razu oglądając coś w telewizji leżał na łóżku i nagle w przypływie jakiegoś impulsu wstał i chwycił stojącą na telewizorze lalkę cepeliowską przedstawiającą krakowiaka. Są rzeczy do których można się tak przyzwyczaić, że nawet ich nie zauważamy, jakby ich tam nie było. Rzeczony krakowiak stał tam dobre kilkanaście lat, może nawet dwadzieścia. Ojciec trzymając go w ręce powiedział ni to do siebie, ni do innych: "Co to w ogóle jest?" z takim wyrzutem, a zarazem zdziwieniem, że ktoś mógłby sądzić, że zabawkę tą widział po raz pierwszy. Po chwili, nie czekając na żadną odpowiedź wyrzucił ją przez otwarty balkon, po czym położył się z powrotem na wersalce jakby nic się nie wydarzyło.

Ja bardzo często mam ochotę wyrzucić przez balkon cały telewizor, więc być może te laleczki stojące na nim, były jakby wentylem bezpieczeństwa dla mojego taty, chociaż nigdy więcej takiej akcji nie powtórzył.

Innym razem, podczas wakacyjnego pobytu na wsi odbywała się jakaś rodzinna impreza na której, jak to zwykle bywało dyskusje głównie polityczne, ale nie tylko, były bardzo donośne. Jako, że był to początek lat osiemdziesiątych miałem wtedy około 10 może 12 lat, więc ich treści nie specjalnie mnie obchodziły. Zajmowały mnie za to bardzo zabawy z kuzynostwem z którym bardzo lubiłem przebywać, szczególnie tam, na wsi.
I wtedy właśnie, podczas jednego z tych miłych wieczorów, gdy musieliśmy z dziećmi oddalić się nieco, bo dorośli przeszkadzali zbyt głośną rozmową (ba! oni krzyczeli!), ojciec podszedł i krzyknął do mnie: "Adam weź latarkę i chodź". Latarka była pod ręką, bo to była jedna z lepszych zabawek w tamtych czasach (z latarki można było zrobić laser, albo miecz świetlny, albo dawać znaki kolegom, albo jeszcze inne zabawy wymyślać o których dzisiaj nawet najlepsze gry komputerowe jeszcze nie śniły).

Poszliśmy z tatą na tył domu, tam gdzie stał drewniany wychodek. No wiecie, taki zamykany na haczyk w środku w deskach wycięty otwór itd. Tata mruknął: "świeć tu", po czym wziął widły, odrzucił tylną deskę i zaczął z stamtąd wyciągać wszystko to co wcześniej przez kilka tygodni pobytu na wakacjach zostawialiśmy codziennie i zanosić to na miejsce kompostownika. Była niedziela, więc przyszedł tam tak jak stał, czyli w białej koszuli i w krawacie.

Chciałbym oddać słowami ten zapach wydobywający się stamtąd, ale nie potrafię. To nie był smród proszę państwa, to był huragan, sztorm, jakaś taka fala, fala niszcząca wszelkie wspomnienia o wszystkim co miłe w tym świecie, która prawie zrzucała mnie z nóg, a już na pewno wyrzuciła z mojego żołądka całe wspomnienie niedawnej kolacji.

Przy którymś załadowaniu wideł, gdy moja plama jeszcze nie zdążyła wystygnąć przyszła moja mama i spytała z wyrzutem mojego tatę:
- Co ty wyrabiasz?!
- Wolę gnój wynosić, niż z Cześkiem gadać - odpowiedział tata nie odrywając się od pracy.

Dziwne, że zapamiętałem akurat te dwa zdarzenia, bo przecież były ich setki. Może takim chciałbym go zapamiętać. Tak właściwie, to pamiętam ich setki, ale te dwa chciałem tu opisać, więc opisałem.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piękne wspomnienie. Pozdrawiam!

mirka pisze...

kurcze na prawde się wzruszyłam!! i usmiałam jednocześnie...moze dlatego, że mój tata jest podobny, moze dlatego, że podobne wspomnienia przychodzą mi do głowy? jest ich cała masa a najżywiej zapamiętuje sie takie perełki...
dzięki za uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy:)
pozdrawiam