29 listopada 2008

Pustka w umyśle.

Tak niby mógłbym co innego robić teraz, na przykład przespać się mógłbym, bo czekam na coś i warunki ku spaniu sprzyjające. Ostatnio jednak bardziej mnie ciągnie do większej aktywności, bo co komu z mojego spania. Można by jeszcze pogrzebać w necie i poszukać. Ale czego? Coś na pewno wcześniej, czy później by się znalazło, bo to przecież kopalnia pomysłów na zużywanie czasu.

Nie mniej jednak naszedłem na tą moją pisaninę i postanowiłem...
No tak cały pomysł na dzisiejszy wpis gdzieś się rozpłynął. Często tak mam, że gdy pojawi się czas na zapisanie, to pustka w głowie niweczy wszystko. Pewnie spowodowane to jest zbyt dużym rozluźnieniem. Gdy na co dzień spięcie wszystkich wydarzeń powoduje pewną kumulację wytężonej pracy umysłu, to wszystko w nim się dość logicznie i sprawnie porządkuje. Gdy przychodzi "luzik", to niszczy on wszystko co twórcze i lenistwo już bez problemu zostaje prezesem wydarzeń.

Tak właściwie, to myślałem sobie, że po prostu tak odpocznę przy pisaniu i pewnie dlatego taką pustkę zastałem. Jak widać, odpoczywać też trzeba umieć. Pamiętam wolny, zmarnowany czas za młodu, gdy nie miałem co robić, to sobie po prostu spać szedłem. Nieraz jak się budziłem wieczorem po przespaniu za dnia kilku godzin, to nie wiedziałem, czy jest rano, czy wieczór. A najlepszym pytaniem na to przebudzenie, to było: "Czy co?" Po prostu jak jakiś nawalony śmietnikowy kloszard po denaturacie. Zwierzęce życie. O ile tu o życiu może być jeszcze mowa.

Właśnie zatytułowałem tego posta, ale nie jestem pewien, czy to dobry tytuł, bo tak do końca całkowitej pustki nie sposób osiągnąć, szczególnie tam, w umyśle. Przecież on ciągle chce być aktywny przewija, odtwarza bardzo wiele informacji i nie widać im końca. Na pewno teraz stada buddystów i innych impersonalnych zwolenników zmierzających do tej ciągle nie zdobytej "pustki" zakrzykną mnie, że jest to do zrealizowania. Dla mnie jednak sprawa jest prosta: dopóki umysł umysłem, dopóty w nim niekończące się wydarzenia, walki, przepychanki, cierpienie, ale też radości, przyjemności, wspomnienia, marzenia... I wymieniać można by tak bez końca. Na ile pojemności w nim.

Warto jednak spróbować podporządkować sobie go na tyle, by to nie on kierował mną, a ja nim. Wielka tu sztuka, ale do osiągnięcia. Na pewno wymaga odwagi, wysiłku, nieco mądrości... Gdy już będzie działał tak jak ja chcę, będę mieć w nim przyjaciela, póki jest inaczej, to co chwilę mam kłopoty.

19 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Pustka umysłu to zjawisko czasem występujące. Ale fakt - nie dla każdego umysłu możliwe.

A najlepszymi przyjaciółmi poezji, prozy i w ogóle tworzenia są: głód, nieszczęście i głębokie osamotnienie, niekoniecznie w tej kolejności. I tym optymistycznym akcentem kończę :o)

madaredus pisze...

Mam nadzieję, że Cię nie uraziłem tym "stadem buddystów", nie było to moim celem. Chciałem jedynie tym zwrotem niejako obalić mit filozofii pustki, której realizacja w naszych mocno nie spokojnych czasach, jest prawie nie do zrealizowania.

A co do Twojej drugiej wypowiedzi pod tym postem, to mam nadzieję, że nie jest ona wynikiem powrotu z tegorocznej OPPY?

Anonimowy pisze...

Ja też nie rozumiem buddystów, którzy próbują, zupełnie ignorując to, co na ten temat mają i zawsze mieli do powiedzenia wschodni mistrzowie, forsować tezę o tym, że każdy może doświadczyć satori czy wejść w nirwanę. Według wszelkich wiarygodnych źródeł, jest to bzdura. Buddyjska ścieżka duchowa nie jest i nigdy nie była czymś dla wszystkich. Dla wszystkich jest katolicyzm.

Co do głodu itp., skojarzenie Ci się mimochodem udało, bo organizatorzy postanowili trzymać ludzi przez 9 godzin w OKO bez najmniejszego nawet poczęstunku. Kto zdążył przed zamknięciem sklepów zaopatrzyć się w prowiant, ten szczęśliwy :o)

madaredus pisze...

No, ale jak nie każdy może osiągnąć cel, to po co w ogóle o tym mówić?
A katolicyzm nie jest raczej dla wszystkich. Może raczej dla większości ;).

Do głodu itp: Po prostu Warszawka :).

Anonimowy pisze...

Po to mówić, żeby usłyszeli ci, którzy chcą w to wejść. Reszta niech nie słucha, jeśli się jej nie podoba.

madaredus pisze...

Ok, nie zaskoczyłem wcześniej. Mimo wszystko nadal twierdzę, że nawet ci co chcą osiągnąć to wyzwolenie, to bardzo szybko rezygnują, albo krążą w kółko, ponieważ proces ten nie jest polecany w naszych burzliwych czasach. Nie sprawdza się. Znajdź chociażby jedno miejsce, gdzie nie będzie Cię nękać żaden człowiek, a jak już znajdziesz, to pozbądź się stamtąd wszystkich zwierząt (łącznie z muchami i komarami ;)), które będą Cię brutalnie wyrywać przy każdej próbie uspokojenia umysłu. Jest jeszcze cała masa rzeczy, które zaprzeczają skuteczności tego procesu, ale nie wiem, czy to akurat jest odpowiednie, do pisania o tym, miejsce.

Anonimowy pisze...

Mam wrażenie, że chodzi Ci nie o buddyzm, ale o jakiś rodzaj pustelnictwa. A na tym się nie znam. Żadni ludzie, muchy czy komary nie wyrywają mnie ani brutalnie ani w żaden inny sposób ze spokoju, w który zagłębiam się podczas zazen.

"Nie jest polecany"... Przez kogo?

Zresztą w pewnym ograniczonym zakresie to, co piszesz, można odnieść do każdej ścieżki duchowej. W każdym razie wolę polec na drodze duchowej niż popełnić duchowe samobójstwo przyjmując filozofię rezygnacji. Chyba nie mamy tu za bardzo wspólnego tematu :o)

madaredus pisze...

Ok, ucinam zatem, bo nie chodziło mi o jakieś słowne przepychanki. Gdy się idzie odmiennymi ścieżkami, to ciężko się dogadać, bo każdy widzi co innego, albo może - inaczej.
Ale miło jest pogwarzyć Z Tobą, jakkolwiek.

Anonimowy pisze...

I to, że każdy widzi co innego i inaczej sprawia, że podejrzliwie, a nawet bardzo niechętnie odnoszę się do wszystkich autorytetów, systemów i kodeksów, które wymagają głoszenia dobrej nowiny wszem i wobec. Bo od takiego "dawania świadectwa" już o krok do wojny religijnej, najgłupszego ze wszystkich rodzajów wojny.

Pax vobiscum (albo raczej nobiscum), mocium panie, nec Hercules contra Hercules. :o)

madaredus pisze...

Musisz wiedzieć, bo sam przecież skądś się dowiedziałeś o swojej ścieżce, że na świecie jest cała masa ludzi, którzy chcą się dowiedzieć, gdzie jest sens ich egzystencji itp. I aby się tego dowiedzieć muszą znaleźć jakiś autorytet (zresztą w każdym aspekcie potrzeba autorytetu, aby się czegoś dowiedzieć, nie tylko w temacie duchowym, nieprawdaż?). Jak mogliby coś takiego znaleźć jeśli osoba przez nich poszukiwana nic by nie mówiła i nie pokazywała się?
Przyjęcie autorytetu, to nie jest wcale jakaś zła rzecz. Trzeba tylko mieć oczy, a może raczej uszy, żeby zobaczyć kim on jest i dokąd prowadzi. Przyzwyczailiśmy się, że wszędzie nas okłamują i dlatego jesteśmy tacy nieufni (a tak na marginesie, ten brak ufności, to koniec końców, też dobra cecha).

Piszesz, że niby uciekasz od autorytetów, a czy mówienie o odrzuceniu ich nie jest stawianiem siebie jako autorytet? Ja mówię otwarcie, że uznaję kogoś ponad mną i również otwarcie twierdzę, że z tego źródła czerpię np. wiedzę, siłę itp, a ile z tego wezmę to już moja sprawa.
Ty mówisz - niechętnie odnoszę się do wszystkich autorytetów, systemów, kodeksów - i tym samym, być może bezwiednie, stawiasz siebie za nauczyciela (sic!). Gdybyś tego nie powiedział, nie czepiłbym się :), ale powiedziałeś ;). Mam świadków ;).

Anonimowy pisze...

Napisałem: "bardzo niechętnie odnoszę się do wszystkich autorytetów, systemów i kodeksów, które wymagają głoszenia dobrej nowiny wszem i wobec", a nie do wszystkich autorytetów. Co za autorytet mieszka w Twoim własnym umyśle, że każe Ci rozumieć cudze słowa tak jak Tobie wygodniej?

madaredus pisze...

A tak mnie może poniosło trochę, bo mi się fajnie pisało ;).
Chociaż nawet tak to widzę, że każdy kto otwiera usta, by coś powiedzieć, to już głosi cokolwiek wszem i wobec. Tak jak my chociażby tutaj.

Anonimowy pisze...

Wiesz dobrze o co mi chodzi, kiedy piszę "głosić wszem i wobec".

Ja wiem, że każde pojęcie, również "głoszenie wszem i wobec" lub "autorytet", można sprowadzić za pomocą intelektualnych sztuczek do absurdu lub rozmyć w bezsensie. To podstawowy sposób działania założycieli sekt i innych typów spod ciemnej gwiazdy próbujących wcisnąć innym swoje. Ale my nie popadajmy w taką demagogię. Oprócz intelektu mamy też rozum, sumienie i zwykłą ludzką przyzwoitość. A także prostą wiedzę, że skoro jakieś pojęcie istnieje, to znaczy, że nie oznacza wszystkiego, lecz pewien określony wycinek rzeczywistości. Niech więc pojęcia zostaną pojęciami. Inaczej wszelką komunikację pomiędzy normalnymi ludźmi należałoby uznać za bezcelowy bełkot.

madaredus pisze...

Całkowicie zgadzam się z przedmówcą ;).
W pewnym momencie jednak odczułem jakbyś mnie traktował jako fanatycznego głosiciela "dobrej nowiny". A może to tylko moje subiektywne odczucie? Albo jeśli tak mnie odbierasz, to może takim jestem ;).
Nie mniej jednak i tak będę z każdym, kto będzie tego chciał, rozmawiać i zachwalać proces, którym podążam, bo jest najlepszy. A co za tym idzie podawać argumenty odsłaniające słabe punkty innych procesów. I gdybym nie był tego pewny, to po co miałbym się nim zajmować?

Anonimowy pisze...

Nieprawda! To mój proces jest najlepszy, a nie Twój! :oP ;o)

I wiesz co myślę o używaniu argumentów i logiki w kwestiach duchowych. Mam nadzieję, że na Twoją duchową ścieżkę nie wprowadził Cię intelekt, tylko coś znacznie bardziej godnego zaufania i prawdziwego w Tobie.

Nie wiem do jakich ludzi adresujesz swoje pisaniny, ale argumentacja logiczna w nawracaniu, które uprawiasz, sprawdza się tylko w przypadku ludzi naprawdę zagubionych, a w dodatku racjonalistów. Stawiając prawa logiki nad duchowością, zakładamy, że intelekt przewyższa ją zasięgiem i mocą. W ten sposób możesz dotrzeć zatem wyłącznie do tych, którzy w sprawach ostatecznych kierują się głównie intelektem. Jeśli więc nawet kogoś przekonasz, duchowa ścieżka może być dla niego najwyżej czymś drugim, czymś, do czego przekonał ich ich prawdziwy pan - intelekt właśnie.

Poza tym: tak. Uważam że już zacząłeś swoją prywatną wojnę religijną, swój dżihad. Tylko jakoś nikt nie chce z Tobą walczyć. Na szczęście. Zresztą żeby naprawdę skrytykować np. buddyzm, musiałbyś znaleźć kilka luk w nim, a nie - jak dotychczas - w swojej wiedzy o nim. A do tego trzeba by było Ci jeszcze kilku lat nauki. Tylko po co?

madaredus pisze...

Duchowość bez wiedzy, to tylko sentyment ślizgający się tylko po obszarach umysłu. To samo można by powiedzieć o intelekcie bez duchowości. To też poruszanie się w jednym określonym poziomie, tylko tutaj nazwałbym to spekulacją. Jedno i drugie to tylko kręcenie się w kółko. Aczkolwiek przy odpowiednim dawkowaniu jednego i drugiego z odpowiedniego Źródła można osiągnąć sukces. Jest jeszcze coś, czego nie zaakceptujesz, a co jest rzeczą najważniejszą, ja w moim procesie nie jestem sam. Nie muszę zdawać się tylko na swoje nikłe siły i miotanie się w tym dualnym świecie. Zresztą powiem to, czego unikam w tej rozmowie, bo słowo Bóg działa na większość adeptów szkoły impersonalnej jak płachta na byka. Jest On osobą i chce dla mnie dobrze i podaje pomocną dłoń wtedy, gdy tylko szczerze o to poproszę.

Jak sam wspomniałeś w którejś tutejszej wypowiedzi są pewne pojęcia, którymi możemy się porozumiewać i nadają się też one (wprawdzie nie do końca może udolnie, ale się nadają) do mówienia o sprawach związanych z postępem duchowym. Inną sprawą jest realizacja tego postępu, ale żeby się dowiedzieć co trzeba robić by cel osiągnąć trzeba jakoś o tym mówić. Tobie też przecież ktoś powiedział, żebyś usiadł z wyprostowanym kręgosłupem w lotosie lub półlotosie, przymknął oczy, że w umyśle będą się pojawiać różne myśli, ale się ich nie chwytaj, pozwól im swobodnie odpływać itd. Przecież nie olśniło Cię nic, tylko ktoś Ci o tym powiedział. No chyba, że olśniło, to przepraszam ;).

Swoje pisaniny kieruję do wszystkich, którzy chcą to czytać. Na szczęście internet to tak wielki kontynent, że dla każdego znajdzie się miejsce i nie każdy musi tu przychodzić. Niektórzy tu przychodzą, pewnie coś znajdują, a inni może skrytykują pod nosem i nie wrócą. Kogo innego może zainteresowała nasza dyskusja. Jakkolwiek, pisać będę nadal w miarę czasu i ochoty.

I piszę to, nie po to, żeby z kimś walczyć, tak jak mi to zarzucasz. Wręcz przeciwnie, odpowiadanie na Twoje zarzuty sprawia mi pewien dyskomfort, ponieważ nie jestem mocny w przepychankach słownych :). Dobrze, że piszemy, bo mówca ze mnie jeszcze gorszy ;).

Ale z tym dżihadem, to wydaje mi się, że lekko przesadziłeś. Serio kojarzę Ci się z oszołomami, którzy zabijają ludzi w imię jakiejś idei? Nie wierzę. Przecież nieco Cię znam i myślę, że trochę i Ty znasz mnie :).

A buddyzmu studiować nie będę, bo jak słusznie zauważyłeś, po co? :) To co o nim wiem w zupełności mi wystarcza.

Bardzo serdecznie pozdrawiam. A piszę to pozdrowienie zupełnie szczerze dla potwierdzenia moich całkowicie pokojowych intencji. Nie wojuję. Piszę bo lubię. :)

Anonimowy pisze...

Nie ma niczego w Twoim komentarzu, czego nie akceptuję, szczególnie w pierwszym akapicie. Wręcz przeciwnie - bardzo się cieszę, zarówno z tego, że masz nauczyciela, jak i z Twojej wiary w Boga. I radość ta jest szczera i naprawde ją odczuwam, tak jak dumny jestem ze swego przyjaciela-katolika, że jest takim człowiekiem, jakim jest, dzięki drodze, którą wybrał.

Pisząc jednak o "hordach buddystów" i krytykując inne ścieżki duchowe, wkraczasz już z kamieniem do cudzego ogródka. A ja już tak mam, że w zjedzeniu martwego zwierzęcia widzę zabójstwo, w lekkim przejawie nietolerancji religijnej widzę religijną wojnę, w najdrobniejszej przyczynie widzę cały skutek.

I moja niezgoda dotyczy wyłącznie Twoich wypowiedzi na temat buddyzmu. I niczego więcej. Nawet to, że tak wywyższasz się ponad tych, którzy wierzą w co innego, budzi u mnie wyłącznie smutną minę. Bo to jest już sprawa Twojego ego. Żaden z nas nie jest w 1/4 nawet tak mądry i urzeczywistniony duchowo jak ci, którzy kształtowali mistycyzm i duchowość buddyzmu, hinduizmu, chrześcijaństwa i innych wielkich religii (z islamem wahałbym się, ale za mało o nim tak naprawdę wiem, a za dużo się na ten temat krzyczy). Dlatego - szanujmy nawzajem swoje duchowe starania.

Pozdrawiam, z Krakowa zresztą akurat :o)

madaredus pisze...

Za każdy mój nieodpowiedni zwrot przepraszam. Proszę nie przyjmuj go do siebie. Przyznaję, że zwrot o "stadzie buddystów" był nie na miejscu. Co więcej, teraz z perspektywy przypatrzyłem mu się i rzeczywiście widzę, że był pewną próbą prowokacji (ale jakby nie było, zawiązała nam się z jego powodu rozmowa na kilka dłuższych chwil :)).

Moje uwagi dotyczyły jedynie słabych punktów w filozofii pustki i chociaż nie chcę się wywyższać, jak to stwierdziłeś, ponad innymi, to takie wypowiedzi krytyczne, być może będą wyglądały jak wyniosłość.

Nie widzę niczego złego w wyciąganiu słabych punktów pewnych filozofii. Co powiedziałbyś na przykład, gdybym skrytykował fanatyków religijnych, którzy zabijają ludzi w imię... (przepraszam, ale ciężko mi to przechodzi przez klawiaturę) Boga. Oni też mają swoją filozofię na ten temat i podpierają ją zapewne jakimiś pismami, na swoje potrzeby zinterpretowanymi. Skrytykuję ich postępowanie, bo mam pewne argumenty na ten temat. Nie skrytykuję natomiast tych osób, potępię jedynie to co robią.

To samo było z filozofią pustki w moim poście. Uwaga o buddystach była nietrafiona mocno. Przepraszam.

W oryginale dżihad, to podobno wojna ze swoimi słabościami. Niestety niektórzy ludzie o niskiej świadomości zinterpretowali sobie to po swojemu i jest to co jest. Pisząc o niskiej świadomości również nie krytykuję tych ludzi, jest to jedynie określenie tego stanu, którego nie sposób inaczej nazwać.

A że w Krakowie będziesz, to nic nie pisałeś wcześniej :). Następnym razem napisz, to może się uda spotkać ;).

Anonimowy pisze...

No to luzik :o) Ja jestem takim tylko dyżurnym buddystą, kiedy ktoś pyta o moją duchowość, a ja mam na odpowiedź 5 sekund, i kiedy trzeba stanąć w obronie doktryny, która - jak każda filozofia przeznaczona dla masowego bądź co bądź odbiorcy i wykraczająca poza sfery dostępne zmysłowemu postrzeganiu - ma słabości (choć nie tę, o której piszesz - tutaj w ogóle przypisałeś buddyzmowi nie taką filozofię pustki, jaką buddyzm głosi).

A w Krakowie byłem tylko przelotem - przybyłem niedługo przed występem w pewnej szkole, a potem pojechałem dalej. Jeśli będę na dłużej, dam znać :o)