12 stycznia 2010

Dwa weekendy.

Pierwsze dwa weekendy minęły pod znakiem muzyki, radosnych ludzi i poczucia dobrze spędzonego czasu. Czyżby cały rok tak się zapowiadał? Dobrze by było, bo czemu nie. Mimo, że pogoda nie do końca taka jak można by sobie wymarzyć, to jednak nie ma znaczenia. Już w czasach harcerskich, czyli bardzo dawno zauważyłem, że dobrze spędzony czas nie zależy od warunków atmosferycznych lub miejsca. W jakimś stopniu może, ale niewielkim. Ważniejsi są ludzie z którymi obcujemy.

W Kwiatonowicach było rodzinnie, ciepło, kolędowo. Mocno muzycznie i trochę narciarsko. Ale to też takie tylko otoczki, bo nastrój ludzi był czynnikiem podstawowym. W grupie kolędniczej, jak łatwo można zauważyć, byłem jednym z trzech króli. Aż dziw, że stara sukienka Magdy dziergana na drutach rozciągnęła się do moich rozmiarów, a nawet mogłem ją ubrać na kurtkę.
Data na zdjęciu nie adekwatna, to tylko błąd aparatu.



W Dolinie Chochołowskiej mimo deszczu i szarej mgły zagraliśmy głośny koncert dla przemiłej publiczności. I znowu pogoda nie miała tutaj nic do gadania jeśli chodzi o ludzkie radości. Na szczęście. Gdy spotkają się ludzie, którzy współbrzmią emocjonalnie, to cały świat im sprzyja. Tak też było w Schronisku na Polanie Chochołowskiej.

Wolontariusze z jednej z wadowickich szkół średnich kwestowali w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Alpiniści i ski-turyści odreagowywali wodę i deszcz zamiast śniegu w górach. My robiliśmy swoje, czyli z gitarami na szyjach i przed mikrofonami. Były piosenki, muzyka, brawa, tańce, licytacje. Wiele, wiele się działo.

Na tyle się działo, że za rok też chcemy tam pojechać. Bo warto.

Brak komentarzy: