05 stycznia 2010

Relacja z Jesiennej Edycji OSPY na Bereśniku.

Tak na nowy (k)rok i zachętę, aby być w tym roku na OSPIE. Relacja napisana przez Łukasza Jędrysa. Zanim wpadnie w inne serwisy informacyjne, niech ja będę pierwszy.
W tekst wmieszałem zdjęcia autorstwa Łukasza Polusa, który jeszcze o tym nie wie ;).
Łukasz P. jest też naszym akustykiem/nagłośnieniowcem od kilku edycji tego mini festiwalu.
Na drugim zdjęciu, oprócz organizatorów, gospodarz schroniska Remik Duda-Chrzanowski (w środku).

Oaza autorskiego spokoju

Jesienna OSPA 5-6 XII 2009 - relacja


Muszę przyznać, iż bardzo się ciszę, że są pewni ludzie, dla których muzyka to coś więcej niż powszechne "umyck umcyk" i "kocham cię bejbe". Cieszę, że są pewni ludzie, którzy bywają w górach z gitarą na ramieniu, pokonując kilometry
kolejnych szlaków. Cieszę się w końcu, że niektórzy spośród takich ludzi mają do tego zdolności organizatorskie i potrafią się zebrać. Nie po to, by się napić czy przejść się wspólnie w góry, ale po to by inni zobaczyli jak można stworzyć w gwarnym schronisku klimat, przy którym milkną nawet najbardziej rozgadani zawadiacy.
Ja spotkałem takich ludzi, ba, miałem przyjemność zagrać z nimi na jednym koncercie.

Koncercie, którego długo nie zapomnę. Była to jesienna OSPA zorganizowana w słynnej "Bacówce pod Bereśnikiem". Otwarta Scena Piosenki Autorskiej.
Już sam pomysł organizowania czegoś takiego spotkał się z mojej strony z szacunkiem, tym bardziej, że jako początkujący śpiewający autor staram się grywać tu i ówdzie, a wszystkie tego typu inicjatywy (amatorskie granie w którym stawiamy na klimat, a nie na konkursowe walki o nagrody) wręcz ubóstwiam. Ale sam pomysł to nie wszystko, więc jadąc na OSPĘ zastanawiałem się, czy organizatorzy podołają. Wcześniej nie słyszałem o koncertach w niewielkich schroniskach na szczytach, pod szczytami, na łonie natury, co musze przyznać w pierwszej chwili nastawiło mnie sceptycznie. Co prawda zaprosił mnie tam Włodzimierz Mazoń, którego miałem przyjemność poznać na wrocławskim przeglądzie Musica Poetica, więc znając jego muzykę zdawałem sobie sprawę, że poetyckiego klimatu na pewno nie zabraknie, ale przynajmniej po innych uczestnikach spodziewałem się "turystycznych piosenek, na dobre i na złe". Myliłem się. Już samo miejsce wprawiało w zdumienie. Niewielka bacóweczka pod samym szczytem góry, z zapleczem sanitarnym, kuchnią i kilkoma pokojami, a z niej widok na miasto(Szczawnicę), rzekę (Dunajec), Pieniny, Jarmutę, Durbaszkę, Tatry... Chyba już zawsze będę tam wracał, jeśli tylko organizatorzy nie zawiodą. A nie zawiodą.


Włodek Mazoń i Adam Suder to dwie osoby, którym zawdzięczamy OSPĘ. Nie tylko jesienną, ale także inne, zimową w Krakowie, letnią w schronisku na Rycerzowej, albo wiosenną w schronisku na Kudłaczach. Co sami panowie powiedzieli otwierając imprezę, koncert na Bereśniku był już siódmą OSPĄ z kolei, świadczy to o tym, że piosenka autorska spotyka się z jakimś zainteresowaniem (co dobrze wróży, bo zwykle traktowana jest w naszym kraju nieco po macoszemu). Tu warto zaznaczyć, by nie mylić tego rodzaju muzyki z nurtem poezji śpiewanej. Tutaj sam autor ma śpiewać, sam ma przedstawić swoje teksty. W piosence autorskiej nie ma miejsca na czterdziestą dziewiątą wersję "Wędrówką życie jest człowieka" Stachury, czy wierszy-piosenek
Różewicza. Z jednej strony to wielki pozytyw, bo młodzi autorzy w końcu mogą się śmiało zaprezentować, z drugiej strony jeszcze bardziej zawęża to nurt "Krainy Łagodności", który do zbyt rozległych nie należy. Na szczęście Włodzimierz i Adam dobierając artystów zadbali o to, by publiczność nie była zmuszana do słuchania kolejnego smutnego pana z gitarą dzięki temu zaserwowali tak zróżnicowane menu, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie.



Jako pierwszy wystąpił Maciej Czernecki, autor z Krakowa i pasjonat gitary. Publika (jak to zwykle bywa na koncertach, na których publiczność jest w dużej mierze przypadkowa) w pierwszej chwili zupełnie zignorowała osobę Maćka, dlatego zrezygnował z jakichkolwiek zapowiedzi. Po prostu zaczął grać. A publika posłusznie zamilkła i zaczęła słuchać. Już od pierwszych chwil widziałem, że Maciek ma duszę rockmana, ogromne zdolności instrumentalne i przyjemny dla ucha wokal z nietypową manierą. Dochodziły do tego dobre teksty, niektóre głębsze, inne wywołujące uśmiech na twarzy ( piosenki o pożegnaniu z gitarą i o pani z urzędu skarbowego, były bardzo inteligentne, zwłaszcza ta druga, celnie wytykająca przywary tej instytucji i stosunek doń przeciętnego zjadacza chleba). Wielu pozostało zawiedzionych brakiem bisa, bo jedno mogę powiedzieć - fanów Macieja Czerneckiego na pewno po tym koncercie przybyło. Kiedy schodził ze sceny nie spodziewałem się już turystycznych...".
Niczego się już nie spodziewałem. Po prostu chłonąłem.


Drugi zagrałem ja. Cóż, nie jestem specem w pisaniu o sobie, mogę powiedzieć jedynie, że koncert uważam za udany wobec własnych. Jakiś chłopak zaprosił dziewczynę do tańca (nie wiem czy tu działał alkohol czy po prostu gram disco-dance:)) Przyjęty zostałem przez publiczność również ciepło. Żyć nie umierać po prostu. Miałem też przyjemność zagrać bisa, w którym złamałem niestety prawo OSPY przedstawiając nie swój utwór (tak to jest jak autorskich ma się jedynie kilka). Po występie spotkała mnie miła rzecz, która uświadomiła mi, że ludzie jednak słuchali. Po prostu kilka osób podeszło popytać o jakieś nagrania, youtube i inne tego typu wynalazki...

Po mnie wszedł na scenę Włodek Mazoń z małżonką Renatą. Włodka granie już znałem, więc wiedziałem, czego można się po nich spodziewać. Mimo to zostałem zaskoczony niesamowitym lirycznym klimatem jaki podał nam ten duet. Głęboki, chrypiący głos Włodka i lekkie chórki Renaty to coś co chodziło mi po głowie jeszcze długo po zakończeniu OSPY.
Warstwa tekstowa to jak sam Włodek powiedział "proste śpiewanie o miłości", jednakże mimo tej pięknej prostoty czujemy tutaj głębię. "Chwila", która spotkała się ze sporym uznaniem publiczności mogłaby się znaleźć spokojnie w pierwszej trójce bereśnikowej The Best of, gdyby takowa niegdyś się ukazała czego z całej siły Włodkowi życzę. Wrażenie było fenomenalne. Jedyne co mnie zabolało, to to, że publiczność w dalszych rzędach pobudzona występem Maćka (energicznie) i moim (też energicznie) jakby się wyłączyła. Na szczęście tylko na początku.


Koncert zamknął Adam Suder z towarzyszącym mu Wiktorem Kuną, czyli zespół ADSU. Cóż, tu muszę się przyznać bez bicia, że na czas pierwszej piosenki wyszedłem na papierosa (w życiu bym nie pomyślał, że tak szybko można zacząć grać, wielki szacun dla ADSU!) i nie widziałem reakcji ludzi na pierwsze dźwięki ich muzyki. Wróciłem jednak w czasie ogromnego aplauzu i już wiedziałem, że będzie co najmniej dobrze. Było nawet lepiej. ADSU charakteryzował się pięknymi, zaskakującymi melodiami, tekstami balansującymi od lirycznych rozważań, poprzez życiowe "spostrzeżenia, aż do drapieżnych ostrzeżeń i apeli by się rozejrzeć i ogarnąć (na przykład w "Supermarkecie", który też widzę na The Best OF:P), a wszystko to okraszone niesamowitym pianinem Wiktora i gitarą Adama. Momentem kulminacyjnym całego wieczoru był "Bereśnik", piosenka traktująca o miejscu w którym graliśmy, wzruszająca i piękna, nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że co wrażliwsze niewiasty uroniły łzy. A potem jeden krótki bis i koniec OSPY... chyba, że after party też się zalicza:P



To co stało się pod Bereśnikiem w nocy z 5-6 grudnia, zapadło mi w pamięć i zostanie tam długo. Bacówka, osoby, które tam spotkałem i piękna muzyka sprawiły, że gdy następnego dnia trzeba było wrócić do szarej codzienności zmarkotniałem. Czułem się jakbym wyjeżdżał ze słynnej oazy spokoju, której każdy szuka, a niewielu znajduje.
Dla ludzi, którzy kochają góry samo to miejsce jest niesamowite, a gdy ktoś do tego poszukuje przeżyć nieco głębszych niż wizyta w kinie na kolejnej części "Transformers", to powinien OSPĘ odwiedzić. I jesienną, i zimową, i każdą jaka będzie.



Łukasz Jędrys

Brak komentarzy: